O pierwszej polskiej telewizyjnej reklamie zapomnieli chyba nawet najstarsi górale - „Prusakolep” wprawdzie wszedł do kanonu reklamowej klasyki, ale nie w kategorii Oskarów, a raczej Złotych Malin.
No cóż, w pamiętnym roku 1989 wiele wydarzeń miało miejsce po raz pierwszy i nie wszystkie po latach znajdują się w naszej pamięci w rankingu tego, co najważniejsze.
Okazuje się jednak, że w podświadomości niektórych polityków wzorzec reklamy „Prusakolepu” wypalił trwały schemat, po który sięgnęli ochoczo w ramach kampanii do Europarlamentu. I tak jak pan Jourdain z komedii Moliera „Mieszczanin szlachcicem” nie wiedział, że mówi prozą, tak I oni nie wiedzą, że powielają w swoich wyborczych spotach stare i dawno schowane do lamusa pomysły na tzw. marketing, wówczas jeszcze tak nie określany.
Niestety, marketing polityczny niewiele ma wspólnego z marketingiem mającym na celu sprzedaż pietruszki, pampersów, podpasek czy leku na grzybicę nie napiszę czego, bowiem zostałam wychowana w przeświadczeniu, iż są tematy, których publicznie się nie porusza.
Nie wiem, czy nasi kandydaci w wyborach do parlamentu sami wymyślają scenariusze swoich klipów wyborczych, czy też posiłkują się radami agencji pijarowsko-reklamowo-marketingowych, ale pozytywna odpowiedź w obu tych przypadkach sprowadza się do stwierdzenia, iż nic dobrego z tego nie wynika.
Bo czyż ma zachęcić do głosowania na siebie grubas, który usiłuje nas przekonać, iż im więcej ma w pasie, to tym bardziej rośnie poparcie wyborców dla jego kandydatury?
Albo mająca tyle wdzięku i charyzmy co zwiędła rzeżucha była minister, drętwo recytująca do kamery banał za banałem?
A pulchny profesor uniwersytecki, przekonujący nas, iż jest prawie że połączeniem Batmana i Supermana, bo tak się przypadkowo złożyło, że w końcówce jego nazwiska znalazły się trzy litery dające zbitkę „man” zachęci do oddania na siebie głosu pańcie o mentalności pensjonarki?
Z kolei następny kandydat, samotny biały żagiel dryfujący rozpaczliwie od partii do partii w poszukiwaniu wcale nie straconego czasu, ale szansy na kolejne lata synekury w euro, wykorzystuje seksistowskie skojarzenia, każąc swoim asystentkom recytować do kamery, że zrobiły „to” z nim, gdy tymczasem chodzi o podsumowanie tego, czego ów heros dokonał podczas kończącej się kadencji Parlamentu Europejskiego.
Na razie owe spoty wyborcze funkcjonują w sieci jako temat rozlicznych żartów i szyderczych komentarzy, ale lada moment pojawią się w bezpłatnych blokach wyborczych, które publiczna telewizja jest zmuszona z mocy ustawy emitować.
I dopiero wtedy docenimy pluralizm mediów i małe, czarne urządzenie, które pozwoli nam natychmiast zmienić stację.
Odnoszę wrażenie, iż wielu kandydatów o tej opcji zapomniało…